poniedziałek, 26 sierpnia 2013

1.

Nie jestem z tego zbytnio zadowolona ;c Następnym razem bardziej się przyłożę :)
Ostrzegam, że nie zamierzam zrobić z tego romansidła ! Racja, będzie wątek romantyczny, ale wszystko nie będzie się w okół tego kręcić :)

XOXOXOXO
De

***


Dalia



Biel. Oślepiała mnie, była wszędzie, znowu. I te krzyki. Głośne i męczące. Ja nie krzyczałam.
Obudziłam się i prawie spadłam z drzewa. Koszmary. Męczą mnie ciągle przez tak długi czas. Popatrzyłam w niebo. Było różowe. Dzień się zaczynał i wiedziałam, że muszę ruszać w drogę, zanim słońce wstanie i ktoś wejdzie do lasu.
Rozwiązałam liny, które przetrzymywały mnie na gałęzi i włożyłam je do plecaka. Przegryzając suchy plaster wołowiny szłam przez las, szukając śladów zwierzyny. Wiem, że jej tutaj nie będzie, bo jestem koło miasta. Da-lin. Jedno z większych miast, gdzie ludzie są cywilizowani i nie zabijają się o kromkę chleba. Myślę o tym jakie to by było wygodne, aby zamieszkać w takim miejscu. Zadomowić się.
Szelest. 
Kroki.
Ktoś tutaj idzie. Szybko wyciągam sztylety przymocowane do mojego uda. Rozglądam się. Cholera. Wzięłam okulary. Jak się zniszczą to mogę polegać na szkłach kontaktowych, które skończą się w najlepszym wypadku za półtora roku. Ciemny kształt za drzewem.
- Kim jesteś ? – jestem z siebie dumna, głos mi ani trochę nie zadrżał. Właściwie, nigdy nie drżał. – Jeśli nie chcesz mnie zabić ani skrzywdzić to też cię nie skrzywdzę. – mówię i podnoszę powoli ręce.
- Nawet jeśli ci uwierzę, to jeśli się pokarzę będziesz mogła mnie wydać. – głos. Ewidentnie męski. Ale jakby jeszcze niepewny. Siedemnastolatek.
- Ty też możesz mnie wydać. – mówię, bo tak rzeczywiście jest. – I w ogóle już wiesz jak wyglądam. Będziemy kwita jeżeli się pokażesz.
- Jesteś przekonująca, dziewczyno. – powiedział i kształt za drzewem poruszył się. Przede mną stanął chłopak. Mężczyzna. Na oko metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, wąskie biodra, szerokie barki, twarz którą można rzeźbić. Zarysowany podbródek i kości policzkowe. Błękitne oczy i jasno brązowe włosy. Patrzył na mnie z góry, ubrany w niebieską koszulkę która wyraźnie opinała jego mięśnie brzucha i sprawiała, że jego oczy są jeszcze bardziej niebieskie. Przypominał mi tych modeli, w pisemkach z czasów Przed.
- Jestem Sam. – powiedział i skinął głową. – A ty ?
- Mów mi Odylia – powiedziałam . Uniósł brew ale nic nie powiedział.
- Co tutaj robisz ? To nie jest miejsce do szlajania. – mówi.
- Wiesz jakoś lubię tak o świcie chodzić po lesie. Możesz sobie wyobrazić, że pierwszy raz spotkałam tutaj kogoś, kto się boi o swoją reputację ? – wyraźnie się zirytował. No i dobrze, póki trzymam sztylety nic mi nie grozi.
- Moja reputacja i tak nie jest jeszcze najlepsza. Wiesz, skoro lubisz tak chodzić po lesie i ja też, to może razem się przejdziemy ? Dla odświeżenia ? Poznamy się lepiej – uśmiechnął się i ukazał w prawym policzku dołeczek. Doprawdy słodkie. – I na Boga, schowaj te noże, przecież nic ci nie zrobię.
- Okej. – powiedziałam wolno umacniając sztylety z powrotem na udzie. Patrzył na moje ręce.
- Co ci się stało ? – spytał pokazując swoje opuszki palców. Wiedziałam o co mu chodzi. Ponieważ nie mogłam mu powiedzieć, że porozcinałam je, a później zszyłam, aby nie mieć odcisków palców.
- Nic- mówię – wydaje mi się że chciałeś spacerować.
Śmieje się. Wiem, że jego śmiech będzie jeszcze długo wibrować we mnie, pobudzając jakiś dziwny odruch aby też się śmiać. Dziwne.
-Wiesz, albo mi się wydaje, że powinieneś mieć dzisiaj ten wasz test, albo jesteś starszy niż sadziłam. – mówię i patrzę powoli na niego. Skupia się na krokach. Stara się stąpać tak bezszelestnie jak ja. Marszczy brwi.
-Tak, mam dzisiaj test.
-Denerwujesz się? – pytam. Nie wydaje się już zirytowany tylko zamyślony. Wzrusza ramionami i powoli kiwa głową.
-Pewnie jak każdy. – mówi i patrzy na mnie. –A ty ? Pewnie będziesz go miała w następnych kwartałach.
Patrzę w ziemię. On myśli, że jestem jedną z nich. On myśli, że jestem zwykłą obywatelką Da-lin lub podróżniczką, która nie miała gdzie przenocować. Nawet nie wie jak się myli.
-Nie. – mówię. I szybko zmieniam temat. – Co wybierasz?
-Wojsko. – mówi z goryczą. Wojsko, myślę, czyli jest możliwe, że się spotkamy. Jeśli mnie złapią. To był zły pomysł aby z nim spacerować. Powinna była go zabić. Albo zranić. – Moja cała rodzinka jest w urzędzie. I młodszy brat za rok pewnie też tam będzie.
-Rozumiem. – szepczę. I myślę, że może on jest taki jak ja. Buntownik. Bo wiem, że tak mnie nazywają, Buntowniczka, Rebeliantka. Ale szybko się upominam. Trzeba go sprawdzić. Dobrze pamiętam co się stało ostatnim razem jak komuś zaufałam od razu. Przypomina mi o tym blizna sięgająca od ostatniego żebra z lewej strony, do lewej łopatki. Byłam wtedy młoda i niedoświadczona, a Christopher dobrze o tym wiedział.
Nachodzi mnie nagła ochota aby mu pomóc, widzę w nim siebie. Taką jaka byłam kiedyś, ufna choć nieraz zraniona, nadal patrząca z minimalnym optymizmem w przyszłość.
-Sam – mówię, zatrzymujemy się. – To prawdziwe imię?
- Dokładniej to Samuel. – przewraca oczami. No cóż, jego rodzice muszą być irytujący.
-Wymyśl sobie inne. – patrzy zdziwiony i zdezorientowany. – Odylia to nie moje imię, ale nie chcę zdemaskowania. Wymyśl sobie jakieś inne i trzymaj się go na pobojowiskach.
-Pobojowiskach?
-Zakazane tereny, puby, kluby. Wyglądasz na takiego, co nie zgadza się z Rządem.
-No tak, szybko mnie przejrzałaś, pomożesz mi coś wymyślić? – pyta się. A ja nie wiem co powiedzieć. Jego imię jego sprawa.
Moja Odylia wzięła się od umierającego starca. To było tuż po Przymierzu, byliśmy w tym samym budynku szpitalnym. Ja z raną od Chrisa, a on prawdopodobnie miał zwykłą grypę, którą kiedyś można było leczyć tabletkami.
Mieliśmy obok siebie łóżka, najwyraźniej opiekunowie zapomnieli o tym, że grypa to choroba zakaźna. Zwłaszcza jeśli się jest w zimnych i wilgotnych podziemiach. Wracając do starca, to miał on na imię, właściwie to nie wiem jak się nazywał ale kojarzyłam mu się z imieniem Odylia. Opowiadał mi o balecie i o jeziorze łabędzim. A ja to wszystko sobie przypominałam.
Jak poszłam z klasą, jeszcze przed Apokalipsą, do teatru i były tam baletnice. Piękne i smukłe. Poruszały się z gracją ale również chłodną precyzją, jak w zegarku.
I właśnie z tego wyszła Odylia. Z czym może się komuś kojarzyć Sam. Zastanowiłam się i postanowiłam odezwać.
- Miałeś kiedyś coś złamane?
-A co, miałbym się nazywać ‘Złamany” ? – pyta sarkastycznie. Odruchowo odpowiadam.
-Nie na Wschodnim Wybrzeżu już taki jest.
-Co? – zorientowałam się, że powiedziałam trochę za dużo.
-Nie ważne, to może Bone? – widzę jak się zastanawia. W końcu się uśmiecha promiennie i patrzy na mnie z wdzięcznością.
-Kość. Bone. Fajnie. Dzięki.
Włażę na najniższą gałąź na drzewie i patrzę na niego. Muszę go nauczyć. Nauczyć życia. W sumie to wojsko to zrobi, ale nie tak jak ja. Musi mieć wybór.
 

sobota, 24 sierpnia 2013

Prolog.

Prolog

Nikt się nie spodziewał, że to nastąpi tego wieczoru. Było już ciemno. Cicho. W domach rodziny zasiadały aby obejrzeć wieczorne wiadomości, a drogi były jeszcze nagrzane od słońca.
I nastąpiła biel. Oślepiająca i bezkresna. W powietrzu wyczuwało się wibrację. Oszałamiająca cisza irytowała.
Wstrząsy i wybuchy. Zniknęła elektryczność. Zniknęło wszystko co kochaliśmy i znaliśmy. Zostały ruiny i nic. Wielu umarło, ale część przeżyła.
Apokalipsa.
A to opowiadanie o tym co będzie dalej. 

***
Długo myślałam czy założyć tego bloga. Ostatecznie postanowiłam pisać i zobaczyć co będzie dalej :) 
Mam nadzieję, że pomysł się spodoba i zyskam czytelników. 

 XOXOXOXOXO
De.