Ostrzegam, że nie zamierzam zrobić z tego romansidła ! Racja, będzie wątek romantyczny, ale wszystko nie będzie się w okół tego kręcić :)
XOXOXOXO
De
***
Dalia
Biel. Oślepiała mnie, była wszędzie, znowu. I te krzyki.
Głośne i męczące. Ja nie krzyczałam.
Obudziłam się i prawie spadłam z drzewa. Koszmary. Męczą
mnie ciągle przez tak długi czas. Popatrzyłam w niebo. Było różowe. Dzień się
zaczynał i wiedziałam, że muszę ruszać w drogę, zanim słońce wstanie i ktoś
wejdzie do lasu.
Rozwiązałam liny, które przetrzymywały mnie na gałęzi i
włożyłam je do plecaka. Przegryzając suchy plaster wołowiny szłam przez las,
szukając śladów zwierzyny. Wiem, że jej tutaj nie będzie, bo jestem koło
miasta. Da-lin. Jedno z większych miast, gdzie ludzie są cywilizowani i nie
zabijają się o kromkę chleba. Myślę o tym jakie to by było wygodne, aby
zamieszkać w takim miejscu. Zadomowić się.
Szelest.
Kroki.
Ktoś tutaj idzie. Szybko wyciągam sztylety przymocowane do
mojego uda. Rozglądam się. Cholera. Wzięłam okulary. Jak się zniszczą to mogę
polegać na szkłach kontaktowych, które skończą się w najlepszym wypadku za
półtora roku. Ciemny kształt za drzewem.
- Kim jesteś ? – jestem z siebie dumna, głos mi ani trochę
nie zadrżał. Właściwie, nigdy nie drżał. – Jeśli nie chcesz mnie zabić ani
skrzywdzić to też cię nie skrzywdzę. – mówię i podnoszę powoli ręce.
- Nawet jeśli ci uwierzę, to jeśli się pokarzę będziesz
mogła mnie wydać. – głos. Ewidentnie męski. Ale jakby jeszcze niepewny.
Siedemnastolatek.
- Ty też możesz mnie wydać. – mówię, bo tak rzeczywiście
jest. – I w ogóle już wiesz jak wyglądam. Będziemy kwita jeżeli się pokażesz.
- Jesteś przekonująca, dziewczyno. – powiedział i kształt za
drzewem poruszył się. Przede mną stanął chłopak. Mężczyzna. Na oko metr
osiemdziesiąt pięć wzrostu, wąskie biodra, szerokie barki, twarz którą można
rzeźbić. Zarysowany podbródek i kości policzkowe. Błękitne oczy i jasno brązowe
włosy. Patrzył na mnie z góry, ubrany w niebieską koszulkę która wyraźnie
opinała jego mięśnie brzucha i sprawiała, że jego oczy są jeszcze bardziej
niebieskie. Przypominał mi tych modeli, w pisemkach z czasów Przed.
- Jestem Sam. – powiedział i skinął głową. – A ty ?
- Mów mi Odylia – powiedziałam . Uniósł brew ale nic nie
powiedział.
- Co tutaj robisz ? To nie jest miejsce do szlajania. –
mówi.
- Wiesz jakoś lubię tak o świcie chodzić po lesie. Możesz
sobie wyobrazić, że pierwszy raz spotkałam tutaj kogoś, kto się boi o swoją
reputację ? – wyraźnie się zirytował. No i dobrze, póki trzymam sztylety nic mi
nie grozi.
- Moja reputacja i tak nie jest jeszcze najlepsza. Wiesz,
skoro lubisz tak chodzić po lesie i ja też, to może razem się przejdziemy ? Dla
odświeżenia ? Poznamy się lepiej – uśmiechnął się i ukazał w prawym policzku
dołeczek. Doprawdy słodkie. – I na Boga, schowaj te noże, przecież nic ci nie
zrobię.
- Okej. – powiedziałam wolno umacniając sztylety z powrotem
na udzie. Patrzył na moje ręce.
- Co ci się stało ? – spytał pokazując swoje opuszki palców.
Wiedziałam o co mu chodzi. Ponieważ nie mogłam mu powiedzieć, że porozcinałam
je, a później zszyłam, aby nie mieć odcisków palców.
- Nic- mówię – wydaje mi się że chciałeś spacerować.
Śmieje się. Wiem, że jego śmiech będzie jeszcze długo
wibrować we mnie, pobudzając jakiś dziwny odruch aby też się śmiać. Dziwne.
-Wiesz, albo mi się wydaje, że powinieneś mieć dzisiaj ten
wasz test, albo jesteś starszy niż sadziłam. – mówię i patrzę powoli na niego.
Skupia się na krokach. Stara się stąpać tak bezszelestnie jak ja. Marszczy
brwi.
-Tak, mam dzisiaj test.
-Denerwujesz się? – pytam. Nie wydaje się już zirytowany
tylko zamyślony. Wzrusza ramionami i powoli kiwa głową.
-Pewnie jak każdy. – mówi i patrzy na mnie. –A ty ? Pewnie
będziesz go miała w następnych kwartałach.
Patrzę w ziemię. On myśli, że jestem jedną z nich. On myśli,
że jestem zwykłą obywatelką Da-lin lub podróżniczką, która nie miała gdzie
przenocować. Nawet nie wie jak się myli.
-Nie. – mówię. I szybko zmieniam temat. – Co wybierasz?
-Wojsko. – mówi z goryczą. Wojsko, myślę, czyli jest
możliwe, że się spotkamy. Jeśli mnie złapią. To był zły pomysł aby z nim
spacerować. Powinna była go zabić. Albo zranić. – Moja cała rodzinka jest w
urzędzie. I młodszy brat za rok pewnie też tam będzie.
-Rozumiem. – szepczę. I myślę, że może on jest taki jak ja.
Buntownik. Bo wiem, że tak mnie nazywają, Buntowniczka, Rebeliantka. Ale szybko
się upominam. Trzeba go sprawdzić. Dobrze pamiętam co się stało ostatnim razem
jak komuś zaufałam od razu. Przypomina mi o tym blizna sięgająca od ostatniego żebra
z lewej strony, do lewej łopatki. Byłam wtedy młoda i niedoświadczona, a
Christopher dobrze o tym wiedział.
Nachodzi mnie nagła ochota aby mu pomóc, widzę w nim siebie.
Taką jaka byłam kiedyś, ufna choć nieraz zraniona, nadal patrząca z minimalnym
optymizmem w przyszłość.
-Sam – mówię, zatrzymujemy się. – To prawdziwe imię?
- Dokładniej to Samuel. – przewraca oczami. No cóż, jego
rodzice muszą być irytujący.
-Wymyśl sobie inne. – patrzy zdziwiony i zdezorientowany. –
Odylia to nie moje imię, ale nie chcę zdemaskowania. Wymyśl sobie jakieś inne i
trzymaj się go na pobojowiskach.
-Pobojowiskach?
-Zakazane tereny, puby, kluby. Wyglądasz na takiego, co nie
zgadza się z Rządem.
-No tak, szybko mnie przejrzałaś, pomożesz mi coś wymyślić?
– pyta się. A ja nie wiem co powiedzieć. Jego imię jego sprawa.
Moja Odylia wzięła się od umierającego starca. To było tuż
po Przymierzu, byliśmy w tym samym budynku szpitalnym. Ja z raną od Chrisa, a
on prawdopodobnie miał zwykłą grypę, którą kiedyś można było leczyć tabletkami.
Mieliśmy obok siebie łóżka, najwyraźniej opiekunowie zapomnieli
o tym, że grypa to choroba zakaźna. Zwłaszcza jeśli się jest w zimnych i
wilgotnych podziemiach. Wracając do starca, to miał on na imię, właściwie to
nie wiem jak się nazywał ale kojarzyłam mu się z imieniem Odylia. Opowiadał mi
o balecie i o jeziorze łabędzim. A ja to wszystko sobie przypominałam.
Jak poszłam z klasą, jeszcze przed Apokalipsą, do teatru i
były tam baletnice. Piękne i smukłe. Poruszały się z gracją ale również chłodną
precyzją, jak w zegarku.
I właśnie z tego wyszła Odylia. Z czym może się komuś
kojarzyć Sam. Zastanowiłam się i postanowiłam odezwać.
- Miałeś kiedyś coś złamane?
-A co, miałbym się nazywać ‘Złamany” ? – pyta sarkastycznie.
Odruchowo odpowiadam.
-Nie na Wschodnim Wybrzeżu już taki jest.
-Co? – zorientowałam się, że powiedziałam trochę za dużo.
-Nie ważne, to może Bone? – widzę jak się zastanawia. W
końcu się uśmiecha promiennie i patrzy na mnie z wdzięcznością.
-Kość. Bone. Fajnie. Dzięki.
Włażę na najniższą gałąź na drzewie i patrzę na niego. Muszę
go nauczyć. Nauczyć życia. W sumie to wojsko to zrobi, ale nie tak jak ja. Musi
mieć wybór.